Wyspa rusałek i utopców

III WYSPA RUSAŁEK I UTOPCÓW

utopiecNa trzecią wyspę Agnysa i Junk dotarli następnego dnia tuż po zachodzie słońca. Wychodząc na błotnisty brzeg zdjęli buty – wszędzie dookoła stała woda. Wyspa była jednym wielkim bajorem. Szli ostrożnie w jej głąb, brodząc po kolana w wodzie. Zapadała noc, ale było jasno prawie jak za dnia – blask księżyca w pełni odbijał się od lustra wody, spowijając przestrzeń wyspy niesamowitą, drgającą wraz z ruchem wodnych prądów poświatą.

W pewnej chwili Agnysa i Junk zobaczyli przepływający w oddali kłodę drewna.
– Zaraz zaraz… -wyszeptał drżącym głosem Junk.
– To nie jest gałąź ani pień drzewa, Agnysa, to jest… topielec! Gdy podpłynął bliżej, zobaczyli kościste, okręcone glonami, zielone ciało topielca.

Po chwili nadpłynął drugi, potem trzeci, czwarty… Chcieli uciekać, ale ze wszystkich stron otaczały ich topielce. Zerwał się wiatr, który zaczął wygrywać na gałęziach drzew, unoszonych przez  wodę, przeszywającą muzykę. Nagle smuga księżycowego światła spłynęła na wysepkę, wyłaniającą się pośrodku wodnej polany. W świetle ukazała się postać kobiety o włosach spływających na jej ciało jak wodospad. Była piękna, choć cała z wody – zdawało się, że jej ciało zaraz się rozleje na wszystkie strony, ale jakaś siła utrzymywała  je w ryzach. Nad wodą uniósł się szept, przechodzący w szum wiatru:
– To ona… To ona… rusałek królowa…
Z wodnistych ust królowej wypłynął rozlewający się we wszystkie strony, nieoczekiwanie melodyjny głos:

– Witajcie, witajcie!
Przybywajcie, przybywajcie!
Na wodny bal!
Przybywajcie nimfy i rusałki!
Topielce i utopce!
Wodne baby i szalince!
Błotniki, błędne ogniki i wodniki!
To jest wasz czas!
Nasz wodny bal!

 

I wynurzyły się z wody i powstawały wodne stwory – młode i stare, o ludzkich kształtach i rybich, dziwaczne hybrydy. Wśród nich pojawiła się nagle ogromna ryba –jesiotr olbrzymi, którego przywitały głosy:  Rybi król! Przybył już rybi król! Zaczynamy bal! Wodne stwory zaczęły tańczyć w rytm muzyki wygrywanej przez wiatr.
– Co robimy? – wyszeptał Junk, który od dłuższego czasu ze strachu nie mógł nawet mrugnąć powieką.
– Róbmy to, co wszyscy, bo inaczej nas rozpoznają i stanie się coś złego – powiedziała Agnysa. Sięgnęła ręką pod wodę i wyciągnęła garść zielonych glonów, które położyła na swojej głowie.
– Co robisz? – denerwował się Junk.
– Musimy się ucharakteryzować! – Agnysa obłożyła glonami głowę i ramiona Junka.
– A teraz tańczmy!

I tańczyli pośród wodnych zjaw i potworów, krążących wokół siedzących na wodnych tronach królowej rusałek i rybiego króla. Tańczyli godzinę a może dwie albo trzy, gdy nagle chmury przesłoniły księżyc. Gdy smuga księżycowego światła odpłynęła, w tej samej chwili wszystkie wodne istoty rozpłynęły się w powietrzu.
– Uciekamy! – zawołała Agnysa. – Gdy wyjdzie księżyc, znowu tu wrócą!

Brodząc w wodzie dotarli na brzeg wyspy. Odpłynęli w chwili, gdy księżyc znów wychylił się zza chmur.