Blues Jegle

Nad Czarną Hańczą

IMG_0018

Pewnego razu w letnie południa nad brzegiem Czarnej Hańczy przechadzała się dziewczyna. Miała na imię Jegle i tego dnia była zmęczona i pragnęła samotności. Męczyli i nudzili ją zalotnicy, którzy podjeżdżali każdego dnia pod jej dom, przyciągani opowieściami o jej urodzie. Kawalerowie powtarzali jeden drugiemu opisy piękna jej lnianych włosów, odurzającej głębi piwnych oczu i smukłości sylwetki.

Dziś właśnie zajechał czarnym audi pod jej dom Władysław – właściciel hurtowni z Marek pod Warszawą.
– Dam ci wszystko czego zapragniesz! Spełnię każde życzenie! – powtarzał.
– Ale ja chce czegoś innego, chcę czegoś więcej…- odpowiedziała.

Poprzedniego dnia przyjechał na rowerze Jarosław z Mazur, który dumnie prężył mięśnie jak z filmowego plakatu.
– Będę cię nosił wszędzie na rękach! Twoje stopy nie będą dotykały ziemi! – obiecywał.
– Ale ja chce czegoś innego, chcę czegoś więcej…- odpowiedziała.

Innym razem odwiedził ją Albert, o którym powiadano, że jest najprzystojniejszym i najlepiej ubranym chłopakiem w Suwałkach.
– Jak będziesz ze mną, wszystkie dziewczyny w okolicy i nie tylko będą ci zazdrościć!
– Ale ja chce czegoś innego, chcę czegoś więcej… – odpowiedziała.

Teraz nad brzegiem rzeki odnalazła spokój. Miała tu swoje ulubione miejsce, w którym tańczyła w rytmie szumu rzeki, który był dla niej jak muzyka. Czasem przychodził tu też cyganki z ulicy Wesołej.
– A z kim ty tańczysz? – wołały w jej stronę.
– Ja tańczę z motylami! – odpowiadała.
– To i my zatańczymy!

Jegle lubiła słuchać rzeki. Gdy zamknęła oczy szum wody zmieniał się w głosy i melodie, które układały się w pieśni wyśpiewywane w różnych językach. Niektóre cichutkie jak szept.
– Muszą płynąć z bardzo dawna… – myślała Jegle.

Pewnego lipcowego dnia Jegle usłyszała nad rzeką muzykę, jakiej nigdy dotąd nie słyszała. Nie była to muzyka zaklęta w szumie rzeki. Dobiegała od strony miasta. Ruszyła w jej stronie. Muzyczny puls zgrywał się z rytmem jej kroków. Dotarła na rynek a tam na scenie grał zespół z długowłosym wokalistą, który miał na sobie kurtkę przypominającą skórę węża. Piosenka kołysała, bujała, Jegle nie mogła się powstrzymać podbiegła pod scenę i zaczęła tańczyć. W pewnej chwili spotkały się ich spojrzenia. Od tego momentu nieznajomy śpiewał wpatrzony na Jegle. Spotkali się po koncercie. On nazywał się Gwidon. Był bluesmanem, gościem suwalskiego festiwalu.
– Pierwszy raz słyszałam bluesa – mówiła Jegle. – Podoba mi się, nawet bardzo. Jest jak wędrowanie…
– Nauczę cię bluesa. To więcej niż muzyka. Pojedź ze mną. Zabiorę cię w bluesową podróż moim harleyem.
– Nie, nie pojadę z tobą, jeśli nie poznasz mojej muzyki. Ja też ma swojego bluesa…

Następnego dnia spotkali się nad rzeką. Usiedli nad brzegiem.
– Słyszysz? – spytała Jegle.
– Nic nie słyszę! Co mam słyszeć? – dziwił się Gwidon.
– Słuchaj muzyki rzeki, słyszysz? Zamknij oczy i słuchaj.
– Poczekaj słyszę…chyba słyszę…