Wyspa Południcy

II WYSPA POŁUDNICY

południca

 

Było upalne południe, gdy dotarli następnego dnia na brzeg drugiej wyspy. Słońce tak grzało, że najchętniej schowaliby się gdzieś w cieniu, ale na wyspie nie rosło ani jedno drzewo. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się falujące na wietrze łany zbóż. Zaczęli się przez nie przedzierać , ale szli i szli i szli, nie mogąc wydostać się na otwartą przestrzeń. Zmęczona upałem Agnysa położyła się na ziemi, przesłaniając głowę koszulką, która dał jej Junk, a potem zasnęła. Junk ruszył dalej sam, szukając wyjścia z morza zbóż. Aż tu nagle zerwał się porywisty wiatr. Wiał coraz mocniej i mocniej, aż stał się powietrznym wirem, zmierzającym w stronę chłopca. Łany zbóż kładły się pod wpływem powiewów, jak gdyby kłaniając się i padając do stóp postaci, która zaczęła wyłaniać się z powietrznego wiru. Przed oczami Junka ukazała się złotowłosa kobieta w rozwianej białej sukni. W pierwszej chwili wydała się chłopcu bardzo piękna, ale gdy odwróciła się nieco, zauważył że jej twarz była w połowie trupią czaszką.
– Witaj na mojej wyspie! – odezwała się szeleszczącym głosem zjawa. Jestem Południcą i rozkazuje ci podejdź do mnie bliżej! Chcę z tobą zatańczyć!

Junk chciał zabrać nogi za pas, gdy poczuł, że przyciąga go w stronę Południcy powietrzny wir. Próbował się opierać, ale w zbożu nie miał czego się chwycić i po chwili znalazł się w jej zasięgu. A wtedy Południca zaczęła go bić i okładać, ukazując swe prawdziwe oblicze – chudego, kościstego, pomarszczonego demona ze skołtunionymi włosami, ostrymi jak noże kłami i długimi łapami z pazurami jak szczypce.
– Połamię, uduszę, rozerwę! – warczała Południca szarpiąc i wywijając Junkiem jak zabawką. W pewnej chwili rzuciła go z wielką siła o ziemię. Gęsto zboże złagodziło upadek, Junk poderwał się i… zastosował jeden z chwytów ze wschodnich sztuk walki, które trenował – zrobił unik przed ciosem Południcy i podciął ją, rzucając przez ramię na ziemię.
– Oooooooo! – zawyła zaskoczona. – Jeszcze nikt mnie tak nie potraktował!  Połamię, uduszę, rozerwę!

Zerwał się wicher, zawirowały łany zbóż, Południca zbliżała się w stronę Junka szczerząc zębiska. W tym momencie pojawiła się Agnysa. Ściągnęła w szyi czerwone korale, które dostała od babci i wcisnęła w dłoń Junkowi.
– Załóż to jej! – krzyknęła i uciekła.
Południca rzuciła się na Junka, który zaczął podskakiwać  machając jej przed oczami koralami, po czym nagłym skokiem założył je potworowi na szyi. Południca znieruchomiała, zapatrzona w korale.
– Jeszcze nikt mnie tak nie potraktował! Jeszcze nikt mi czegoś takiego nie podarował!
Południca w jednej chwili zapomniała o Junku.
– Ciekawe jak w nich wyglądam? Na pewno jak piękna panna młoda! Muszę się przejrzeć w lustrze wody! – mówiła do siebie, po czym zmieniła się w powietrzny wir i odleciała.
– Dziękuję Agnysa…- powiedział Junk,  gdy oboje doszli już do siebie.
– Szkoda korali po babci, ale najważniejsze, że jesteś cały, odpływamy stąd, szybko!

I odpłynęli.