Była jeszcze jedna osoba, która widziała łeb konia wyłaniający się z pompy. Była to Perla, Perla Goldberg. Perla wracała właśnie od fryzjera Hersza Fromberga, którego zakład fryzjerski mieścił się przy ul. Jerozolimskiej 7.
Kiedy Perła przez okamgnienie zobaczyła konia, pomyślała sobie: O, to dobry znak! Bo jak mówi Talmud, jeśli zobaczysz konia, dziecko, które urodzisz, będzie mędrcem! A Perla bardzo pragnęła mieć dziecko.
Czego to ona już nie robiła, gdzie też ona nie chodziła! Była u samego wielkiego cadyka Magida
z Kozienic. - Rebe! - rzekła do niego z rozpaczą - Od dwunastu lat jestem zamężna, a dziecka jak nie ma, tak nie ma! - Co zamierzasz? - zapytał ją Magid. Ale Perla nie umiała na to odpowiedzieć. Wtedy Magid opowiedział jej taką historię:
Moja matka - zaczął opowiadać - doczekała późnych lat starości, nie mając dzieci. Pewnego razu usłyszała, że sam Baalszem Tow, będąc w podróży, zatrzymał się w Opatowie, gdzie mieszkała. Pobiegła więc do niego do gospody prosić, żeby wymodlił jej dziecko. "Co zamierzasz" - zapytał. "Mój mąż jest biednym oprawiaczem ksiąg - odparła - ale mam coś pięknego i podaruję to rabbiemu". Szybko poszła do domu i wydobyła ze skrzyni piękną chustę. Kiedy wróciła z nią do gospody, dowiedziała się, ze Baalszem Tow wyruszył już z powrotem do Międzyboża. Natychmiast więc wybrała się w drogę, a że nie miała pieniędzy, szła pieszo od miasta do miasta, aż wreszcie przybyła ze swą chustą do Międzyboża. Baalszem wziął chustę i zawiesił ją na ścianie. "Dobrze" - powiedział. Moja matka znów szła od miasta do miasta, aż wróciła do Opatowa. Urodziłem się rok potem.
- Ja też przyniosę ci moją chustę - krzyknęła Perla. - O, nie - usłyszała w odpowiedzi. - Ty przecież już usłyszałaś historię. A moja matka jej nie słyszała.


Kiedy więc Perla dostrzegła konia w pompie, pomyślała: To moja historia! I bez namysłu pobiegła w stronę mykwy. Ale drzwi do mykwy były zamknięte. Perła postanowiła jednak czekać. Nad miasteczkiem zapadł zmierzch, a potem noc. O północy zaczął padać śnieg - najpierw drobny, potem coraz gęstszy i gęstszy - aż śnieg przysypał wszystko wokół: mykwę i kościół, stragany i pompę. Naraz Perla usłyszała dzwoneczki. Przed mykwą stanął powóz. Z powozu wysiadły cztery kobiety. Biła z nich taka moc, że drzwi do mykwy otworzyły się same. Kobiety wzięły Perlę za ręce
i razem weszły do środka - w dół, po kamiennych schodkach. Wewnątrz paliła się tylko jedna maleńka lampka oliwna, której płomień wydobywał z ciemności obrazy rzeki Jordan, wiszące na ścianach. Kobiety weszły do kamiennego basenu i zanurzyły się w nim całe. Perla poczuła taką błogość, taką rozkosz, że na chwilę zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła - kobiet już nie było. - Dziwne - pomyślała Perła - dziwne. I wróciła do domu. A po dziewięciu miesiącach urodziła dziecko, śliczną dziewczynkę - która, jak pamiętacie, będzie mędrcem. Mędrczynią! W każdy szabat Perla brała swoje dziecko w ramiona i przyzywała cztery matriarchinie, te, z którymi niegdyś kąpała się w mykwie: Sara, Rywka, Rachela, Lea.