Kiedy kilka lat temu zamieszkałam w Piasecznie, nie miałam zielonego pojęcia o historii tego miasta, a zwłaszcza o jego żydowskiej historii. Niedługo potem wybrałam się na wakacje do Jerozolimy, aby odwiedzić swoją żydowską kuzynkę, która tam studiowała. Opowiadałam jej wówczas, że to moje Piaseczno takie okropne, brzydkie, bez tożsamości, po prostu sypialnia Warszawy. Ona na to: "A ty wiesz, że stamtąd pochodzi ten sławny Piaseczener rebe!? Oczywiście, nie wiedziałam. Agnieszka pokazała mi fragmenty kazań wygłoszonych przez cadyka z Piaseczna w getcie warszawskim Esz kodesz (Święty ogień). Poczułam się wtedy tak jak bohater jednej z opowieści Nachmana z Bracławia...

Otóż w małym miasteczku żył kiedyś pobożny i bogobojny, ale biedny człowiek. Pewnej nocy przyśnił mu się sen o skarbie ukrytym pod mostem prowadzącym do pałacu cesarskiego w Wiedniu. Ten skarb czekał tam na niego! Na drugi dzień rano biedny człowiek, nie namyślając się długo, pożegnał się z żoną i dziećmi, i ruszył w daleką drogę. Szedł przez wiele dni i nocy, przekraczając rzeki i przełęcze górskie, okrążając dzikie puszcze i głębokie jeziora, mijając miasta i wioski. Po długiej wędrówce ujrzał wreszcie potężne mury i błyszczące w słońcu wieże cesarskiej stolicy. Wszedł do miasta i zbliżył się do mostu. Nie wiedział jednak, co ma dalej robić, gdyż mostu strzegł oddział wojska. Kiedy tak stał pod mostem i namyślał się, co dalej robić, podszedł do niego żołnierz i spytał go, czego tutaj szuka. Biedny człowiek pomyślał, że najlepiej będzie, jeśli powie prawdę. Będą mogli wówczas wspólnie odkopać skarb i podzielić się nim po połowie. Opowiedział więc żołnierzowi swój sen. Żołnierz roześmiał się: "Tylko tacy głupcy jak Żydzi mogą wierzyć w sny!" – powiedział. "Mnie od wielu nocy śni się sen, że w odległym mieście, w piwnicy domu zamieszkałego przez pewnego biednego człowieka, jest zakopany skarb. Czy myślisz, że jestem aż tak głupi, by udać się do tego miasta i szukać skarbu?" Wymienione przez żołnierza nazwisko biednego człowieka było nazwiskiem wędrowca, a nazwa miasta – nazwą tego miasteczka, gdzie żył on przez całe swe życie. Podziękował więc żołnierzowi i ruszył w powrotną drogę. Szedł przez wiele dni i nocy, przekraczając rzeki i przełęcze górskie, okrążając dzikie puszcze i głębokie jeziora, mijając miasta i wioski. Kiedy wreszcie przybył do swego domu, niezwłocznie zszedł do piwnicy i odkopał skarb. Żył jeszcze przez wiele lat, a kiedy sąsiedzi pytali go o źródła jego bogactwa, tak odpowiadał: "Można mieć skarb w swoim własnym domu – i nic o tym nie wiedzieć. Żeby się jednak o tym przekonać, trzeba udać się w długą drogę i szukać go daleko od domu.

Ja też musiałam daleko zawędrować, aby dowiedzieć się, że w moim domu jest ukryty skarb!
Po powrocie zobaczyłam inne miasto! Z jednej strony wszędzie natykałam się na DOTKLIWĄ NIEOBECNOŚĆ, z drugiej, pojawiła się we mnie ogromna potrzeba, aby tym milczącym miejscom zwrócić ich historie.

Razem z moimi przyjaciółmi ze Studni O.: z Gosią i Jarkiem, wędrowaliśmy trochę po omacku po Piasecznie, zaglądając w bramy i na podwórka, wypytując starych mieszkańców o to, co pamiętają z przedwojennej, polsko-żydowskiej rzeczywistości.. Szukaliśmy skarbu: o, tu musiała być synagoga (dziś pusty placyk przy ul. Zgody 1), tu mykwa (dziś kawiarnia internetowa), tu, na Niecałej 15, stał dom cadyka (została z niego tylko ściana obrośnięta zielskiem)... Szukaliśmy żydowskich piekarni, ale w miejscu, gdzie niegdyś rozchodziły się zapachy chały i kugla, natykaliśmy się tylko na chaszcze i zrujnowane budynki, z których wiało pustką.

Czas mijał. Gromadziliśmy dokumenty i zdjęcia, a każde z nich było na wagę złota. Więc tak wyglądał pan Flint, właściciel fabryczki wody gazowanej, który mieszkał przy ul. Kościuszki 22,
a tak Srul Jakubowicz, fryzjer i ławnik, którego zakład fryzjerki mieścił się tuż przy rynku. Ze zdjęć patrzyły na nas dziesięcioletnia Chawcia Lipsztat i rozkwitła Salcia Rosenberg.

Mieliśmy więc sporo informacji, wiele imion i nazwisk konkretnych osób, wiedzieliśmy, gdzie mieszkali i czym się zajmowali i gdzie w czasie wojny znajdowało się getto, wciąż jednak brakowało nam narracji, opowieści, która mogłaby uporządkować fakty, nadać im sens, jakiś wewnętrzny (duchowy?) porządek. Wtedy sięgnęliśmy po opowieści innych wielkich cadyków z terenów Polski i obecnej Ukrainy, m.in. Nachmana z Bracławia, i opowiadane przez nich historie osadziliśmy
w Piasecznie. Chasydzi z Piaseczna zapewne znali te opowieści. Znali i być może nawzajem je sobie opowiadali...

Ilekroć teraz przechodzę obok piaseczyńskiego rynku, spoglądam na niepozorną pompę, bo wiem, że ukrywa się tam pewien koń, a w każdym razie opowieść o koniu. Kiedy zaglądam do kawiarenki internetowej, pamiętam, że pod podłogą wciąż bije źródło, w którym kąpała się Perla Goldberg
z czterema matriarchiniami: Sarą, Rebeką, Rachelą, Leą. A gdy stoję w miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się synagoga, niemal słyszę radosne okrzyki, gwizdy i tupoty, jakie rozlegały się tu
w święto Purim.

To były nasze próby odzyskiwania żydowskiego Piaseczna. To było moje odkopywanie skarbu.

Beata Frankowska, mieszkanka Piaseczna