(na motywach opowieści Nachmana z Bracławia)

Było sobie miasteczko. A w tym miasteczku, jak w każdym innym - rynek, przy rynku ratusz
i kościół, naprzeciwko synagoga, obok synagogi mykwa.
Otóż zdarzyło się tak, że po drodze do tego miasteczka spotkało się dwóch żebraków. Jeden
z nich, niewielkiego wzrostu miał na imię Roch, a drugi nazywał się Pinchas i był Żydem.
Pinchas powiedział do Rocha: "Musisz wiedzieć, że my Żydzi obchodzimy na wiosnę wielkie święto - Pesach. Spożywamy wtedy tradycyjną wieczerzę sederową; na pewno znajdą się w tym miasteczku dwie rodziny, które zechcą nas na tę ucztę zaprosić. Ty także jesteś zaproszony." "Ale jak to? Jak to - mówi Roch - przecież ja nie jestem Żydem! Nie będę wiedział co mam robić, jak mam się zachować!" "Nic się nie martw - mówi na to Roch - ja ci wszystko wytłumaczę. Musisz tylko zapamiętać tę kolejność: Kadesz, Urchac, Karpas, Jachac, Magid, Rachac, Moci, Maca, Maror, Korech, Szulchan Orech, Cafun, Barech, Halel Nirca." "Nigdy się tego nie nauczę! Nigdy się tego nie nauczę! Nic nie rozumiem! Mów do mnie po ludzku!" - krzyczy Roch. "Dobrze, dobrze - odpowiedział Pinchas - My, Żydzi, świętujemy jak inni ludzie - jest stół, na nim różne potrawy, odmawia się modlitwy i błogosławieństwa, śpiewa psalmy. To wszystko jest bardzo piękne."
"No dobrze, pójdę" - zdecydował Roch. I poszedł.
Trafił do pięknego domu przy ulicy Jerozolimskiej. Otworzył drzwi, a tam - rzeczywiście - stół, wokół stołu ludzie. Czekał i czekał na wspaniałą ucztę, ale najpierw podano mu maleńki kawałeczek macy, potem kawałek selera maczanego w słonej wodzie, a potem! Gorzkie zioła, musiał żuć gorzkie zioła! "Tfu! Przeklęci Żydzi!" - krzyknął i wściekły wybiegł z domu.
A miasteczko spało. Piekarnie, zakłady szewskie, sklep z radiami lampowymi przy rynku, bożnica Icka Goldberga przy Nadarzyńskiej 4, dom cadyka Szapiro przy Niecałej 15, wytwórnia wód gazowanych pana Flinta przy Nadarzyńskiej 1. Nad miasteczkiem świecił zamglony księżyc.
Roch dowlókł się do synagogi, tam mieli się spotkać z Pinchasem. Zmęczony, głodny, rozczarowany, usiadł na ławeczce, zwiesił głowę. Po chwili w ciszy miasteczka rozległo się pochrapywanie. Kogoś, komu śnią się niezwykłe sny.
Może obudził go okrzyk "Koń, koń, tam jest mój koń!". I podobno nie tylko ów szalony człowiek, który opowiadał o koniu, co ukrył się w pompie widział takie dziwy. Łeb konia wyłaniający się z pompy widziała co najmniej jeszcze jedna osoba. A była to Perla Goldberg.
A może śniła mu się mała dziewczynka w czerwonej sukni, królowa Estera, a to co go obudziło, to krzyki i gwizdy dobiegające z synagogi w święto Purim.
Obudził się, otrząsnął, znowu nikogo nie widział, znowu tylko senne miasteczko. Usłyszał tupot - to biegł Pinchas. "Jak ci się, Rochu udała wieczerza sederowa?"
"Jak to - jak mi się udała?! W ogóle mi się nie udała. Dostałem kawalątek macy, potem seler maczany w słonej wodzie, a potem gorzkie zioła, kawał chrzanu do żucia!"
"Głupi i niecierpliwy człowieku! - powiedział Pinchas - Głupi i niecierpliwy człowieku! Gdybyś poczekał jeszcze choć chwilę, jak ja doczekałbyś uczty".